niedziela, 6 października 2013

Fundament

Po każdym z moich dwóch przebiegniętych maratonów napisałem, krótki tekst, który miał utrwalić pewne myśli i emocje. Start w maratonie to nie tylko sprawdzian formy, ale również sprawdzian siły charakteru. Im dłuższy dystans, tym więcej głowy i wiary. Już kiedyś publikowałem te teksty, ale chciałbym je jeszcze raz przypomnieć. Są one dla mnie pewnym fundamentem i niezbędnym doświadczeniem, by móc iść dalej...

3 maja 2012 r. 

42 km w 30 stopniowym upale... Dziesiątki treningów, mnóstwo wyrzeczeń i walka ze słabościami. W końcu nadchodzi ta chwila. Zaczynasz spokojnie. Wiesz, że do królewskiego dystansu trzeba odnosić się z szacunkiem. Chojrakować można w półmaratonie. To ostatni dystans, na którym można „wypluć płuca”. Maraton to zupełnie inna bajka. Wszystko idzie gładko aż do połowy trasy. Wtedy wkracza twój największy przeciwnik – upał. Nie jesteś w stanie zaspokoić pragnienia. Ciągle jest Ci gorąco. Czujesz, że tempo biegu spada. Słońce jest bezlitosne. Oddech staje się coraz cięższy. Nadchodzi mityczny 30 kilometr. Nigdy tyle nie biegłeś na treningu. Nogi odmawiają ci posłuszeństwa. Starasz się ratować płynami, które wylewasz na siebie i w siebie. Powietrze faluje od żaru. Słyszysz kursującą karetkę. Ludzie dookoła zaczynają odpadać – kontuzja, wycieńczenie.Tobie też jest bardzo ciężko, ale nie poddajesz się. Walczysz dalej. 38 kilometr. Doping najbliższych dodaje ci skrzydeł. Niestety tylko na chwilę. Trasa nie jest prosta – raz pod górkę, raz z górki. Wszystko cię boli. Ostatnie 500 metrów i nie czujesz już nic. Wbiegasz na metę. Koniec. Udało się... Możesz zapytać po co to wszystko. Spróbuj samemu znaleźć odpowiedź. A jeśli Ci się uda, możesz być pewny, że jesteś w stanie robić rzeczy niezwykłe.

przed startem Silesia Marathon 2013

12 maja 2013 r.

„Każdy ma swój Everest.”
Powyższe słowa należą do Krzysztofa Wielickiego, wybitnego polskiego himalaisty. On rzeczywiście wspinał się na najwyższe szczyty świata, dokonując tym samym rzeczy nieosiągalnych dla zwykłego śmiertelnika. Jednocześnie Everest może być metaforą celu, który dla każdego oznacza coś innego.  Dla mnie takim Everestem jest dystans maratoński. Maraton jest dla mnie jak lustro, w którym widzę odbicie swojego charakteru. Podczas biegu przychodzi taki moment kiedy nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Można się poddać, albo biec dalej. Jest to bardzo emocjonalnie intensywny czas walki z samym sobą. Dając z siebie wszystko i wychodząc z niego zwycięsko, odczuwa się wielką satysfakcję budującą poczucie własnej wartości. W tym roku na 30tym kilometrze zaczęły łapać mnie straszne skurcze ud. Już wcześniej czułem, że tak może się dziać. Niestety, mimo rezygnacji z kawy i przyjmowania suplementów, nie udało mi się uzupełnić braków w minerałach. Przyszła chwila, kiedy musiałem zwolnić i odłączyć się od grupy biegnącej na 3:45. Nie byłem z tego zadowolony, ale walczyłem dalej. W tym roku pogoda była idealna, czyli chłodno i wilgotnie, ale trasa tak samo zabójcza. Pod górkę i pod górkę. Miało się wrażenie, że cały czas są podbiegi, i krótkie, ale strome , czyli równie męczące, zbiegi. Druga część trasy jest jeszcze bardziej pofałdowana. Czułem jak to wpływa na mój stan. Po 30tym kilometrze udało mi się utrzymać średnie tempo około 6:30 i dzięki dopingowi innych biegaczy oraz pomocy miłego pana, który doradził mi jak zmienić technikę biegu żeby zwalczyć skurcze, dobiegłem na matę. Podczas biegu staram się koncentrować na wysiłku i własnym ciele, dlatego nie podzielę się z Wami żadnymi genialnymi myślami z trasu. Dzień po czuję się jakbym wpadł pod ciężarówkę i mam olbrzymie zakwasy. Straciłem prawie 4000kcal i ponad 2 litry wody. 


Z Krzysztofem Wielickim 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz