road to ultra
trening dieta inspiracje motywacje
czwartek, 17 października 2013
Na moje życzenie! :P
Zajrzałem na stronę silesiamarathon.pl i trochę zdziwiłem się terminem biegu! Świetnie! Idealnie pokrywa się z moimi planami.
sobota, 12 października 2013
Baza pod podkład
Baza pod podkład, czyli moje
plany treningowe na najbliższe miesiące.
Czyżbym, sugerując się tytułem wpisu,
miał zmienić tematykę mojego bloga i zacząć pisać o technice robienia dobrego make-up’u?
Wydaje mi się, że nie jestem najlepszym specjalistą w tym temacie, więc może
pisanie o makijażu zostawię innym.
22:30 Park Śląski |
Wróćmy do biegania. O ile jest to
możliwe, moja metodyka pracy zakłada w pierwszej kolejności ogarnięcie całości,
a dopiero w następnej zagłębienie się w szczegóły. Coś podobnego do
konieczności przejrzenia gazety strona po stronie zanim przeczytam jeden
artykuł. W ten oto sposób chciałbym podejść do moich planów na najbliższe
długie i ciężkie miesiące. Analizę rozpoczniemy od kilku miesięcy wstecz, a
skończymy na jesieni 2014 roku. A finał tego wywodu zaskakująco nie będzie zakładał
przebiegnięcia ultramaratonu!
Na początek spójrzmy wstecz. Po
starcie 12 maja poczułem przemęczenie ciężkim sezonem oraz pewne przetrenowanie
objawiające się bólem stóp, kolan i piszczeli. Był to znak, że potrzebuję
trochę luzu i muszę umożliwić organizmowi
nadbudowę. 10-dniowa przerwa, zupełnie bez treningów, nie przyniosła wielkich
efektów i przez jakiś czas borykałem się ogólnym osłabieniem. Po pauzie jednak wróciłem
do aktywności. W tym czasie nie trenowałem intensywnie, a luzowanie również
dotyczyło diety i powstrzymywania się od innych przyjemności życia (piwko!).
Trening był dość spontaniczny i chaotyczny, mieszałem bieganie z rowerem, jogą,
gimnastyką i treningiem siłowym. Trenowałem tak, jak miałem ochotę i kiedy
chciałem, nie przejmując się za bardzo
planem, regularnością, intensywnością. Taki okres pozwolił mi zachować pewną
elementarną sprawność i jednocześnie mogłem dojść do siebie. Zresetowałem
organizm, zregenerowałem stawy, mięśnie i ścięgna (przynajmniej mam taką
nadzieję), ale ten kilkumiesięczny okres luzu miał również swoje efekty uboczne
– forma obecnie jest dość słaba i nabrałem troszkę zbędnego tłuszczyku.
Kilka tygodni temu postanowiłem
wyznaczyć sobie cele i zacząć konkretnie do nich dążyć. Tutaj pojawiła się
potrzeba planu, podzielonego na okresy z różnymi priorytetami. Główną
strategią, którą przyjmuję jest holistyczne podejście do sprawności –
równomierny rozwój wytrzymałości, szybkości, elastyczności i siły. Najwyższym celem jest osiągnięcie wydolności
pozwalającej na przebiegnięcie zakładanego dystansu w wyznaczonym czasie, ale by
to bezkontuzyjnie i bezpiecznie osiągnąć, będę realizował mniejsze cele jeden
po drugim.
Pierwsza faza – cel - budowanie
elastyczności i sprawności gimnastycznej.
Jestem teraz w trakcie tego
etapu. Głównym założeniem jest przygotowanie mięśni, stawów i ścięgien do
bardziej intensywnych treningów siłowych. Priorytetem jest joga, o której
więcej napiszę później, a oprócz niej trochę biegania – tempo joggingowe, bez
patrzenia na czas, oraz szczypta gimnastyki – czyli rehab, często
wykorzystywany podczas fizjoterapii. Dodatkowo jakieś pompki, brzuszki, przysiady
bez zbędnego spinania się.
Druga faza – cel – budowanie siły.
Gdy zdecyduję, że pierwszy plan
został zrealizowany, czyli poczuję się ogólnie sprawny, zauważę postęp w jodze
i rozciągnięciu, wejdę w drugą fazę. Będzie to typowe budowanie siły na
siłowni. Koncentracja na ćwiczeniach wielostawowych z wolnymi ciężarami. Nie
będę przejmował się wzrostem masy ciała, a trening oczywiście będę uzupełniał
lekkim bieganiem i jogą.
Trzecia faza – cel – szybkość,
czyli wyższy poziom biegowy.
Etap rozpocznie się pod koniec
zimy przyszłego roku. Nie wnikając na razie w szczegóły, skupię się na
budowaniu szybkości oraz zwiększeniu tak zwanego tempa komfortowego. Innymi
słowy będę chciał przekuć siłę w szybkość. Od tego momentu również zacznę
przejmować się swoją wagą i będę chciał redukować tłuszczyk. Etap
najprawdopodobniej będę chciał zakończyć poprawą rekordu na 10km oraz w
półmaratonie (Silesia Półmaraton – maj 2014)
Czwarta faza – cel – budowanie wydolności
i wydłużenie dystansu.
Wszystkie moje maratony
przebiegłem wiosną, a później miałem wymówkę by opieprzać się trochę w wakacje.
Teraz będzie inaczej. Maraton będę chciał przebiec jesienią i
najprawdopodobniej będzie to maraton wrocławski w połowie września. Ta czwarta
faza, będzie typową fazą przygotowawczą do płaskiego dystansu maratońskiego. Oczywiście,
będę chciał grubo poprawić mój rekord!
Piąta faza… Nie. Nie będę teraz o
tym pisał!
Tak mniej więcej będzie wyglądał
przyszły rok. Mam nadzieje, że wszystko uda mi się zrealizować i będę mógł w
kolejnych fazach przybliżać się do świata górskiego ultra!
P.S. Pewnie zastanawiacie się
dlaczego baza pod podkład? Nie trudno domyślić się, że każda faza treningu jest
podstawą kolejnej, czyli tak, jak baza i podkład w makijażu (kobieca wiedza
tajemna dostępna dzięki żonie)!
niedziela, 6 października 2013
Fundament
Po każdym z moich dwóch przebiegniętych maratonów napisałem, krótki tekst, który miał utrwalić pewne myśli i emocje. Start w maratonie to nie tylko sprawdzian formy, ale również sprawdzian siły charakteru. Im dłuższy dystans, tym więcej głowy i wiary. Już kiedyś publikowałem te teksty, ale chciałbym je jeszcze raz przypomnieć. Są one dla mnie pewnym fundamentem i niezbędnym doświadczeniem, by móc iść dalej...
3 maja 2012 r.
42 km w 30 stopniowym upale... Dziesiątki treningów, mnóstwo wyrzeczeń i walka ze słabościami. W końcu nadchodzi ta chwila. Zaczynasz spokojnie. Wiesz, że do królewskiego dystansu trzeba odnosić się z szacunkiem. Chojrakować można w półmaratonie. To ostatni dystans, na którym można „wypluć płuca”. Maraton to zupełnie inna bajka. Wszystko idzie gładko aż do połowy trasy. Wtedy wkracza twój największy przeciwnik – upał. Nie jesteś w stanie zaspokoić pragnienia. Ciągle jest Ci gorąco. Czujesz, że tempo biegu spada. Słońce jest bezlitosne. Oddech staje się coraz cięższy. Nadchodzi mityczny 30 kilometr. Nigdy tyle nie biegłeś na treningu. Nogi odmawiają ci posłuszeństwa. Starasz się ratować płynami, które wylewasz na siebie i w siebie. Powietrze faluje od żaru. Słyszysz kursującą karetkę. Ludzie dookoła zaczynają odpadać – kontuzja, wycieńczenie.Tobie też jest bardzo ciężko, ale nie poddajesz się. Walczysz dalej. 38 kilometr. Doping najbliższych dodaje ci skrzydeł. Niestety tylko na chwilę. Trasa nie jest prosta – raz pod górkę, raz z górki. Wszystko cię boli. Ostatnie 500 metrów i nie czujesz już nic. Wbiegasz na metę. Koniec. Udało się... Możesz zapytać po co to wszystko. Spróbuj samemu znaleźć odpowiedź. A jeśli Ci się uda, możesz być pewny, że jesteś w stanie robić rzeczy niezwykłe.
przed startem Silesia Marathon 2013
12 maja 2013 r.
„Każdy ma swój Everest.”
Powyższe słowa należą do Krzysztofa Wielickiego,
wybitnego polskiego himalaisty. On rzeczywiście wspinał się na najwyższe
szczyty świata, dokonując tym samym rzeczy nieosiągalnych dla zwykłego
śmiertelnika. Jednocześnie Everest może być metaforą celu, który dla każdego
oznacza coś innego. Dla mnie takim
Everestem jest dystans maratoński. Maraton jest dla mnie jak lustro, w którym
widzę odbicie swojego charakteru. Podczas biegu przychodzi taki moment kiedy
nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Można się poddać, albo biec dalej. Jest
to bardzo emocjonalnie intensywny czas walki z samym sobą. Dając z siebie
wszystko i wychodząc z niego zwycięsko, odczuwa się wielką satysfakcję budującą
poczucie własnej wartości. W tym roku na 30tym kilometrze zaczęły łapać mnie
straszne skurcze ud. Już wcześniej czułem, że tak może się dziać. Niestety,
mimo rezygnacji z kawy i przyjmowania suplementów, nie udało mi się uzupełnić
braków w minerałach. Przyszła chwila, kiedy musiałem zwolnić i odłączyć się od
grupy biegnącej na 3:45. Nie byłem z tego zadowolony, ale walczyłem dalej. W
tym roku pogoda była idealna, czyli chłodno i wilgotnie, ale trasa tak samo
zabójcza. Pod górkę i pod górkę. Miało się wrażenie, że cały czas są podbiegi,
i krótkie, ale strome , czyli równie męczące, zbiegi. Druga część trasy jest
jeszcze bardziej pofałdowana. Czułem jak to wpływa na mój stan. Po 30tym
kilometrze udało mi się utrzymać średnie tempo około 6:30 i dzięki dopingowi
innych biegaczy oraz pomocy miłego pana, który doradził mi jak zmienić technikę
biegu żeby zwalczyć skurcze, dobiegłem na matę. Podczas biegu staram się
koncentrować na wysiłku i własnym ciele, dlatego nie podzielę się z Wami
żadnymi genialnymi myślami z trasu. Dzień po czuję się jakbym wpadł pod
ciężarówkę i mam olbrzymie zakwasy. Straciłem prawie 4000kcal i ponad 2 litry
wody.
Z Krzysztofem Wielickim
sobota, 5 października 2013
Zaczynamy!
Cześć! Mam na imię Tomek. Tak chyba powinno się zacząć, ale przejdźmy do konkretów i odpowiedzmy sobie na kilka pytań.
Kim jestem?
Na pewno nie jestem znanym sportowcem z wybitnymi osiągnięciami. Jestem przeciętniakiem z aspiracjami, który chce spełniać swoje marzenia.
Jakie marzenia?
Chciałbym w przyszłości móc nazwać się ultramaratończykiem. Ultramaratończyk to ktoś, kto biega na dystansach dłuższych niż 42195 metrów, czyli więcej niż maraton. Konkretnie interesują mnie biegi górskie. A dlaczego? Bo to więcej niż sport - to filozofia, medytacja, szczęście. Tak, o aspektach niesportowych też zamierzam trochę popisać.
Po co ten blog?
Bieganie górskich ultramaratonów to nie jest spacerek po parku. Trzeba być w naprawdę rzeźniczej formie by móc w ogóle to robić, a co dopiero jeśli chce się robić to bezpiecznie, nie na hardkora, i czerpać z tego przyjemność... Mam marzenie, które chcę zrealizować i by móc to zrobić muszę przejść długą drogę, rozwinąć się i fizycznie, i emocjonalnie. Blog to miejsce, które umożliwi mi usystematyzowanie mojej pracy, zebranie w jednym miejscu informacji na temat treningów i diety, przemyśleń i inspiracji. Mam nadzieję, że okaże się to pomocne.
Na koniec, ja w liczbach:
10K - 49:22
21K - 1:46:30
Maraton - 4:00:10
Pierwsze koty za płoty. Napieramy! :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)